
Transport rozwijał się praktycznie od pierwszych początków cywilizacji. Było wiele sposobów by transportować obrany towar, a z biegiem czasu oraz rozwojem technologii i techniki tych metod tylko dochodziło. Ja mam w głowie głównie jedną z wielu metod, która dzisiaj jest mocno kojarzona z imieniem Joe. Stara dobra ciężarówka. Długie trasy między państwami lub stanami, a w przerwie postój w zajeździe i odpoczynki w motelach przy puszce pepsi. Tyle jeżeli o sielankowe marzenia. W praktyce bardzo często jest to czas rozłąki z rodziną, wiele nerwów głównie wynikających z gabarytów narzędzia pracy oraz przekleństw wynikających z tych nerwów. Jeżeli ma się żelazne nerwy to nie wiedzę przeszkód ale mam wrażenie, że większość sympatyków tego zawodu myśli, że jazda na pięknych szerokich drogach z niesamowitymi widokami i pejzażami w tle to w sumie sto procent tego zawodu. A teraz i tak mówimy o trasach w Europie czy Stanach Zjednoczonych gdzie poziom dróg jest stosunkowo na nie najniższym poziomie, a co dopiero na Alasce czy kraju takim jak Australia. Tam są potrzebni zawodowcy, którzy nie mogę wymięknąć na samym upale czy zimnie ale jeszcze muszą się popisać wiedzą praktyczną dotyczącą jazdy po danym terenie, zachowania się pojazdu i wiedzą techniczną. Bardzo często bywa tak, że oni sami muszą być mechanikiem na środku pola, gdzie nikt nie pokwapi im się przyjechać z pomocą ze samego strachu przed skończeniem tak jak oni. Jednym słowem ciężka robota. Ale piękna.